Joker, jakiego (nie) chcecie oglądać

Nie pamiętam bardziej kontrowersyjnego filmu o superbohaterach niż Joker. Tylko problem polega na tym, że herosów w nim nie ma, a i skandalu trzeba szukać na siłę. O co więc tak naprawdę chodzi?
W ostatnich latach filmy o superbohaterach z uniwersum DC to przeplatanka hitów i kitów, sukcesów i porażek. Próby stworzenia spójnego świata, w którym herosi będą łączyć siły i zarabiać dla swojej wytwórni miliardy dolarów, idą topornie, regularnie trafiając w ślepy zaułek. Na każdego Aquamana, Shazama czy Wonder Woman przypada jakaś Liga Sprawiedliwości, Suicide Squad czy Batman vs Superman. Dlatego bez specjalnych emocji przyjąłem zapowiedź genezy Jokera.
Kolejny skok na kasę i to tylko chwilę po kontrowersyjnej kreacji Jareda Leto? A dobra. Cokolwiek. Róbcie sobie, co chcecie. Nie będę miał żadnych oczekiwań, to przynajmniej się nie rozczaruję ¯\_(ツ)_/¯ Nie śledziłem zwiastunów i doniesień medialnych, odciąłem się od hype’u, a bilet do kina kupowałem, mając już pewność, że seans nie będzie stratą czasu.
Byłem zaskoczony, jak blisko Jokerowi w reżyserii Todda Phillipsa do ideału. Czerpie z najlepszych źródeł (jak Taksówkarz czy Król komedii), jednocześnie odcinając się od superbohaterskiego świata wykreowanego w poprzednich filmach DC.
Uśmiechnij się, Arthurze
Joker jest jednym z najstarszych i najpopularniejszych przeciwników Batmana. Występował w niezliczonej ilości komiksów, w serialach telewizyjnych, filmach i grach komputerowych. Przez lata twórcy modyfikowali tę postać, by lepiej pasowała do ich historii, ale jedno pozostawało niezmienne: właściwie zawsze był postacią szaloną i nieprzewidywalną. Groźny gangster, filozof rozprawiający o chaosie, geniusz zła, psychopatyczny morderca, komik o najczarniejszym poczuciu humoru, a czasem nawet nieoczywisty antybohater – taki (mniej więcej) był Joker.

Tymczasem Todd Phillips i Joaquin Phoenix wspólnie wnoszą do tej klasycznej postaci nowe elementy. Joker to historia Arthura Flecka, zmagającego się z urojeniami i chorobą neurologiczną samotnika. Choć mężczyzna marzy o karierze telewizyjnego komika, pracuje jako klaun do wynajęcia. Matka powtarzała mu przecież, że jego powołaniem jest dawanie ludziom radości. Jednak sam Arthur nie pamięta, kiedy ostatni raz był szczęśliwy, i nie wygląda na to, by los miał się odmienić. Właściwie to będzie tylko gorzej.
Na początku drogi Arthur nie wygląda i nie zachowuje się jak osławiony Clown Prince of Crime. Opiekuje się schorowaną matką, chodzi na terapię, uśmiecha się do ludzi i stara się wykonywać swoją pracę najlepiej, jak potrafi. Jest uroczym herbatnikiem – łagodnym facetem w sweterku, który radzi sobie z chorobą i samotnością, starając się jak najmniej narzucać innym. Tak naprawdę o nic nie walczy, niczego nie musi, a z brakiem tego, co chciałby mieć, już dawno się pogodził.

Arthur to słaby bohater w każdym sensie. Wychudzony, schorowany i rozczarowany życiem, ogranicza się do reagowania na otaczający świat. Obserwując tak nieszczęśliwego człowieka, widzowie mogą jedynie kibicować, by wreszcie coś zmienił w swoim życiu. COKOLWIEK! Nawet jeśli ma to być eksplozja przemocy wobec niesprawiedliwego świata, niech tak właśnie będzie – przynajmniej kilku dupków zostanie ukaranych.
Właśnie dlatego trudno traktować Jokera jak genezę dobrze znanej postaci. Joaquin Phoenix portretuje nie geniusza zbrodni czy szalonego mordercę, ale człowieka w głębokiej depresji. Tak innego od dotychczasowych przedstawień, że jakoś nie mogę wyobrazić sobie, aby ten klaun mógł stać się z czasem postacią graną przez Jacka Nicholsona, Heatha Ledgera czy Jareda Leto.

W pomieszanym świecie komiksowych adaptacji – resetowanym bez końca i pełnym alternatywnych rzeczywistości – nikt nie powinien oczekiwać kontynuowania wizji czy spójnych postaci. I dobrze. Zresztą ta wersja bohatera właśnie stała się moją ulubioną z jeszcze jednego powodu…
Zasmuć się, czytelniku

Skoro Joker jest taki dobry, dlaczego został tak nisko oceniony? Przed amerykańską premierą media miały wiele obaw, a po premierze – wiele zastrzeżeń.
Szczególne obawy budziła prezentowana na ekranie przemoc. Dziennikarze obawiali się, że Joker może zradykalizować inceli – samotnych białych mężczyzn, którzy zostawiają w internecie mizoginistyczne komentarze i często wspierają skrajną prawicę w USA. Jednak bohater Joaquina Phoenixa nie jest ani lewicowy, ani prawicowy. Jest po prostu nieszczęśliwy.

Kiedy w końcu staje na barykadach, to konflikt okazuje się głęboko klasowy i ekonomiczny: ignorowani, oszukiwani i wykluczeni przeciwstawiają się bogatym elitom oraz skompromitowanym politykom. Można mówić, że nic nie usprawiedliwia przemocy, ale jednocześnie trudno się jej dziwić, gdy wynika ze społecznych nierówności.
Twórcy filmu byli w pełni świadomi tego, jaką interpretację filmu będą narzucać media, i postanowili zignorować kiepską przynętę. To właśnie dlatego Joaquin Phoenix przerwał wywiad udzielany dziennikarzowi „The Telegraph”.
Gdy okazało się, że narracja o przemocy nie za bardzo działa, media wyciągnęły Garry’ego Glittera – pedofila, który napisał wykorzystywaną w filmie piosenkę Rock and Roll, part 2. Czy pieniądze z tantiem trafią do kryminalisty? – pytał strwożony CNN. Wytwórnia, która ma prawa do utworu, szybko zareagowała, zapewniając, że nie ma kontaktu z odsiadującym wyrok muzykiem, więc nie przekaże mu żadnych pieniędzy. No i znowu nie wyszło.
Ale to nie koniec, bo w mediach społecznościowych uaktywnił się Jared Leto. W ostatnich tygodniach aktor publicznie narzekał, że nie dano mu szansy na rozwijanie postaci Jokera z Suicide Squad. Przypomnę tylko, że film został (słusznie) zjechany przez krytyków, a jego kreacja – przez fanów Batmana. Plotka głosi, że aktor zakulisowo żądał nawet od wytwórni zawieszenia produkcji. Media oczywiście szeroko komentowały sprawę, ale ostatecznie nie zdyskredytowało to Jokera, a jedynie ośmieszyło Jareda Leto.
Taki los
Jeszcze przed premierą filmu próbowano przypiąć mu etykietę. Gdy okazało się, że nie trzyma, a ludzie tłumnie odwiedzają kina i są zachwyceni obrazem Todda Phillipsa, szukano nowych punktów zaczepienia. To ciekawe, że duże amerykańskie media odrzuciły Jokera na takiej samej zasadzie, jak społeczeństwo odrzuciło Arthura Flecka w filmie: po prostu nie chcieli go zrozumieć.

Nie będę silił się na teorie spiskowe i pytał, kto miałby interes w ewentualnej porażce filmu… bo pewnie nikt. Dużo bardziej prawdopodobne jest to, że amerykańskie media po prostu nie lubią trudnych, niejednoznacznych filmów. Filmów, które są jak wyrzut sumienia i kwestionują optymistyczną wizję społeczeństwa świetnie prosperującego dzięki przewodnictwu empatycznych kapitalistów oraz mądrych polityków.
Joker przedstawia zupełnie inny świat. Elity Gotham (które są w rzeczywistości elitami w ogóle) spychają poza margines coraz więcej ludzi. Wykluczeni podejmują walkę. Brutalną, owszem, ale w swych założeniach jednak słuszną. Może to nowy american dream, którego zdrowi, najedzeni i żyjący dostatnio redaktorzy CNN czy „New Yorkera” zwyczajnie nie chcą sobie wyobrażać?
Adam Zyskowski
Lubisz ten tekst? Skomentuj i polub bloga na Facebooku 🙂
PS Przy okazji Joker to również dobry film na złamane serce. Idźcie zobaczyć, póki go grają!