To my wszyscy i każdy z osobna

To my Jordana Peele’a trudno nazwać horrorem. To komentarz społeczny, który reżyser wypowiada niepokojącym tonem, podświetlając sobie twarz od dołu biwakową latarką. Ale przesłanie jest naprawdę przerażające.
Adelide (Lupita Nyong’o) wraz z mężem i dwójką dzieci wyjeżdża do domu za miastem. Choć początkowo wszystko wydaje się w porządku, seria zbiegów okoliczności zaczyna przypominać kobiecie traumatyczne wydarzenie sprzed lat – dzień, w którym w opuszczonym gabinecie luster spotkała swoje odbicie… A raczej swoją dokładną kopię. Teraz boi się, że druga dziewczynka postanowiła po nią wrócić i nie ma dobrych zamiarów. Wkrótce pod domem Adelide pojawiają się cztery postacie – groteskowe sobowtóry jej własnej rodziny.
Amerykanie
Najbardziej czytelnym i najczęściej komentowanym wątkiem To my jest dualizm dzisiejszej Ameryki. Jordan Peele wyraźnie kreśli podział między tymi, którzy żyją w amerykańskim śnie (lub z uśmiechem na ustach dążą do jego realizacji), oraz tymi, którym nie udało się odnieść żadnego sukcesu i zostali wypchnięci na margines systemu. Jednych i drugich, mogłoby się wydawać, jest tyle samo, a więc podział przebiega w połowie. Oryginalny tytuł filmu – Us – można rozszyfrować jako U.S., czyli angielski skrót słów „Stany Zjednoczone”.
Jordan Peele to rozbicie pokazuje w zbliżeniu, przyglądając się czteroosobowej rodzinie. Adelide – główna bohaterka filmu – jest matką dwójki dzieci, o które zawsze się martwi. Po traumatycznym incydencie z dzieciństwa stara się chronić syna i córkę przed podejrzanymi osobnikami. Jest czujna i spięta, wycofana i małomówna. Jej maż Gabe (Winston Duke) wręcz przeciwnie – jest zabawny i wyluzowany, korzysta z życia i tego samego chce dla swoich dzieci. On również je chroni, ale nie przed groźnymi szaleńcami.

Mężczyzna jeździ eleganckim samochodem, paraduje w bluzie swojej uczelni, uśmiecha się szeroko, a konflikty rozwiązuje polubownie. To maska, którą zakłada, by nikt nie postrzegał go przez pryzmat rasowych stereotypów. Wydaje się zawsze czujny: gdy w radiu leci Five On It, od razu tłumaczy dzieciom, że to nie jest piosenka o narkotykach. Z drugiej strony, gdy pod jego domem pojawiają się intruzi, sięga po kij bejsbolowy i stara się ich zastraszyć. Swobodnie przeskakuje między dwoma światami, więc można zadać sobie pytanie: ile wysiłku kosztuje go pozostawanie w jednym?
Widzieć i być widzianym
W swoim poprzednim filmie Uciekaj! Jordan Peele pokazywał złożone podziały rasowe (negatywny i pozytywny rasizm). Tym razem pokazuje podziały ekonomiczne, a postać Gabe’a jest ich najlepszą ilustracją. Mężczyzna zapewnia rodzinie życie na dość wysokim poziomie, ale to – przede wszystkim jemu – nie wystarcza. Mimo że ma już wiele, zaczyna konkurować z przyjacielem, Joshem (Tim Heidecker). Absurdalność i bezsens tego konsumpcyjnego wyścigu na domy, motorówki czy samochody ujawni się w pełni, gdy nadejdą ci, którzy nie mają niczego. I brutalną siłą sięgną po wszystko.

W To my świat dzieli się na pół. Szczęśliwcy żyją dostatnio, ciesząc się słońcem, dobrobytem i wolną wolą, gdy ich odpowiednicy gnieżdżą się pod ziemią, naśladując groteskowo i bezcelowo zachowania powierzchniowców. Zresztą gdy sobowtóry z podziemi zaczynają wychodzić na powierzchnię, okazuje się, że nie są wcale potworami z jakąś mroczną agendą, ale po prostu zwykłymi ludźmi, którzy przez niesprawiedliwy los trafili tam, gdzie trafili, i stali się tym, kim się stali. Na pytanie głównej bohaterki „Kim jesteście” – jej kopia odpowiada: „Amerykanami”. Jakkolwiek złowieszczo to brzmi, jest po prostu stwierdzeniem faktu.
Skoro obie grupy są tak podobne, może najlepszym rozwiązaniem byłby dialog? W To my jest niemożliwy, bo powierzchniowcy dowiadują się o swoich sobowtórach wtedy, gdy ci dosłownie pukają do drzwi z morderczymi zamiarami. I to najciekawszy wątek w całym filmie, a chyba przez większość recenzentów i komentatorów pomijany: powierzchniowcy nie widzą swoich sobowtórów. Oczywiście próbują się bronić, a bohaterowie filmu podejmują nawet dość wyrównaną walkę o przetrwanie, ale nie widzą w swoich kopiach prawdziwych ludzi – jedynie odczłowieczone potwory.

A przecież po zabiciu powierzchniowców ich sobowtóry niemal od razu próbują wejść w rolę niedawnej ofiary. Nie po to, by podszywać się czy realizować jakiś szczególnie mroczny plan. Choć brutalni i okrutni, mieszkańcy podziemi po prostu chcą cieszyć się życiem, którego – bez dobrego powodu – odmówiło im przeznaczenie. Życiem, które w innych okolicznościach mogłoby należeć do nich. Ich pojawienie się jest w pewnym sensie walką o sprawiedliwość.
Właśnie dlatego z czasem trudniej przychodzi trzymanie kciuków za bohaterów filmu. Desperacka walka o przetrwanie zmienia się w dziwny festiwal, podczas którego rodzina zaczyna żartować, kłócić się o zupełnie nieważne sprawy, a w końcu licytować się, kto ma na koncie więcej zabójstw. Czytałem opinie, w których ten zabieg był opisywany jako ciężki, nieadekwatny humor. Jak to tak, zastąpić grozę komedią?
Jednak ma to sens – Jordan Peele pokazuje, że ci dobrzy, którym powinniśmy kibicować, też potrafią być na swój sposób potworami. Gdy bohaterowie zabijają kolejnych wrogów, okazując przy tym coraz mniej emocji i refleksji, podział na dobro i zło traci sens. Jednak mimo że coraz bardziej upodabniają się do swoich sobowtórów, są jednocześnie coraz mniej skłonni, by dostrzec w nich ludzi. By po prostu ich dostrzec.
Horror fanów horroru
Obecność komedii w tym filmie pokazuje kolejne rozgraniczenie. Zarówno To my, jak i wcześniejsze Uciekaj! były uparcie sprzedawane publiczności jako horrory. W trakcie seansu jednak okazywało się, że element grozy realizuje się głównie przez niepokojącą atmosferę, budowanie napięcia i mroczny sekret. Jednak kamera konsekwentnie odwraca się od ekstremalnej przemocy, do jakiej przyzwyczaiły widzów najgłośniejsze tytuły ostatnich lat (w tym popularne seriale telewizyjne!), a humor pojawia się czasem w najmniej odpowiednich momentach. Ale czy naprawdę mamy tu dwie niepasujące do siebie konwencje – horror i komedię – na dodatek realizowane w sposób pozostawiający wiele do życzenia?

Wręcz przeciwnie. Peele wykorzystuje żart, by opowiadać o postaciach i świecie, w którym żyją. W Uciekaj! czarnoskóry błaznowaty przyjaciel głównego bohatera ratował go, przyjeżdżając pod dom morderczych rasistów policyjnym radiowozem. Ten jeden pomysł fabularny (choć mógł wydawać się tylko lekkim żarcikiem) był wielopoziomowym komentarzem społecznym. A podobnych motywów było wiele.
Podobnie jest w To my. Gdy Adelide próbuje przekonać męża do wyjazdu, opowiada o małej dziewczynce z przeszłości, której się boi. Gabe ni z tego, ni z owego rzuca, że skoro dałby radę skopać ukochaną, to poradzi sobie również z jej sobowtórem. Chamski i bezsensowny żart pokazuje to, co potem wielokrotnie potwierdzi się właściwie dla wszystkich bohaterów: nie trzeba wiele, żeby przestać być cywilizowanym człowiekiem. Najczęściej wystarczy się zapomnieć.
A co z horrorem? Przecież obecność olbrzymich nożyc w rękach sobowtórów sugerowałaby krwawy slasher! Cóż, morał tego filmu jest wystarczająco przerażający. Konsekwencje społecznych nierówności są koszmarem współczesności i nic, co Jordan Peele mógłby pokazać na ekranie, nie zdołałoby konkurować z prawdziwym doświadczeniem.

Wszyscy za ręce
To my za pomocą grozy i humoru przedstawia nierówności społeczne i pokazuje, jak mało ludzie robią, by z nimi walczyć. Jak zacząć? Od dostrzeżenia człowieka w drugim człowieku. Od aktów współczucia i chęci niesienia pomocy, od zrobienia czegoś więcej niż wrzucenie pieniędzy do puszki tej czy innej fundacji raz w roku.
Epizodyczna empatia – jej przykładem w filmie jest akcja Hands Across America – choć również potrzebna, może prowadzić do utrwalania nierówności. Wszak ci, którzy mają władzę i zasoby, spełniają swój moralny obowiązek i zachwyceni sobą wracają do wygodnego życia.
Jedyną odpowiedzią na te problemy są trwałe, systemowe rozwiązania, a u ich podstaw musi leżeć wzajemna solidarność tak różnych od siebie ludzi. Lewicowi filozofowie i komentatorzy od jakiegoś czasu zapowiadają wielką rewolucję klasową, a kolejne protesty różnych grup społecznych przede wszystkim w bogatych krajach zachodniej Europy wydają się uwiarygadniać te wizje.
Nie ma wątpliwości, że dziś to ci, którym się udało, powinni wyciągnąć rękę do tych, którzy nie mieli szczęścia. Do tych, których współczesny kapitalizm wypchnął na ekonomiczny i społeczny margines. Inaczej wygrani będą wyciągać ręce, owszem, ale po to, by zasłonić się przed uderzeniem wielkich nożyc.
Adam Zyskowski
Lubisz ten tekst? Skomentuj i polub bloga na Facebooku 🙂