Kapitan Ameryka, któremu sens umyka

Avengers: Endgame święci triumfy w kinach na całym świecie. Jednak by w pełni docenić nowy film, warto zobaczyć nieco starszy. Ten Kapitan Ameryka chyba powinien zostać pod lodem…
Prolog
Jest rok 1992. W pokoju rudego Petera otwiera się portal czasoprzestrzenny. Z rozbłysku światła wyłania się siwy mężczyzna w srebrnym kombinezonie oraz szklanym hełmie.
„Bądź pozdrowiony. Jestem tobą z przyszłości. Właśnie obejrzałem Avengersów – totalny odlot, sztuczna inteligencja co miesiąc generuje nową część! Na ten szajs, który masz na tej kasecie, zupełnie szkoda czasu. Lepiej się poucz, bo jutro klasówka i jeśli dostaniesz z niej czwórkę, to w przyszłości będziemy milionerami. Poważnie. Podróże w czasie, nie pytaj. Aha, z Betty ci nie wyjdzie, nawet nie startuj. To ja lecę! Bądź pozdrowiooo…”
Mężczyzna znika w rozbłysku światła, a lekko poirytowany nastolatek zaciska pięści. Nikt nie będzie mu mówił, co ma robić, a już na pewno nie jakiś walnięty staruch. Wkłada do magnetowidu kasetę VHS z najnowszą adaptacją Kapitana Ameryki. Człowiek jest swoim największym wrogiem.
Pierwszy Avenger
Włochy, 1936 rok. Młody chłopak zostaje porwany z domu, a jego rodzina rozstrzelana. Włoscy faszyści (a może niemieccy naziści, w sumie nie wiadomo) zmieniają go w superżołnierza, który zyska przydomek Red Skull.
USA, 1943 rok. Akcja przenosi się na senne przedmieście, gdzie Steve Rogers – przyszły Kapitan Ameryka – żegna się czule z matką… która mogłaby być jego dziewczyną albo żoną. Są przytulanki, nieśmiałe uśmieszki i uciekający wzrok – boję się, dokąd to wszystko zmierza, więc zapobiegawczo idę po wiadro. Na szczęście okazuje się, że prawdziwą miłością Steve’a jest Bernice. Dziewczynie trudno pogodzić się z myślą, że nie będzie wiedziała, gdzie chodzi i co robi jej chłopak. Będzie na wojnie, kobieto – tam opcje spędzania wolnego czasu są ograniczone do zabijania albo bycia zabijanym.

Też USA, też 1943 rok. Do tajnej placówki mieszczącej się (oczywiście!) w podziemiach typowo amerykańskiego dinera przybywa dwóch wojskowych ważniaków. Patetyczny monolog, kilka dramatycznych zbliżeń i dużo krzyków później Steve Rogers jest już Kapitanem Ameryką. Pułkownik o wielkim sercu i cienkich wąsach z ulgą dziękuje Bogu, że wszystko się udało. Tymczasem jeden z wcześniej wspomnianych sztywniaków okazuje się nazistowskim szpiegiem. Krzycząc „Heil Hitler” unosi jedną rękę w nazistowskim pozdrowieniu, drugą z pistoletem kieruje przed siebie, przez co wygląda, jakby udawał krokodyla. Oto pierwsze wyzwanie dla Kapitana Ameryki, który na razie zamiast stroju ma białą szpitalną koszulę i przymałe kapcie.
Taka komedia, a to dopiero 15 minut filmu!
Kapitan Niekochany
Stan Lee – twórca między innymi postaci Spider-Mana i producent tego filmu – wspominał zachwyty podczas pokazów testowych, a Ronny Cox (grający prezydenta USA) nawet po latach bronił jakości scenariusza. Jednak jakby nie czarować rzeczywistości, to fakty pozostają niezmienne: tuż po bardzo skromnej międzynarodowej premierze Kapitan Ameryka trafił na półkę, gdzie przeleżał dwa lata – w amerykańskich wypożyczalniach VHS pojawił się dopiero latem 1992 roku.

I to należy zresztą uznać za prawdziwy cud, biorąc pod uwagę nagromadzenie katastrofalnych sytuacji. Prawa do filmu przechodziły z rąk do rąk, a scenariusz jakoś nie mógł powstać w formie, która nadawała się do realizacji. Przykład? W pierwszej wersji Kapitan Ameryka próbował powstrzymać Red Skulla przed kradzieżą Statuy Wolności, pokonać kobiecą sektę i pogodzić obowiązki superbohatera z karierą aspirującego artysty.
O główną rolę miało się ubiegać kilku popularnych w tamtym czasie aktorów. Ale tylko do czasu. Val Kilmer wolał wystąpić w The Doors, Dolph Lundgren wybrał Punishera, a Arnold Schwarzenegger (!) odpadł ze względu na mało amerykański akcent. Ostatecznie w Kapitana Amerykę wcielił się Matt Salinger, który z całej stawki miał chyba najsłabsze warunki fizyczne i warsztat aktorski. Ale jego ojciec napisał Buszującego w zbożu – to zawsze coś.
Możliwości Salingera możecie ocenić sami, oglądając chyba najzabawniejszy fragment filmu – pierwszą misję Kapitana, podczas której nie udaje mu się zrobić nic heroicznego, a Red Skull sam odcina sobie rękę.
¯\_(ツ)_/¯
Biegnij, Steve, biegnij!
Pośmialiśmy się, ale w międzyczasie nastaje rok 1993 i Kapitan budzi się w bryle lodu. Jego zdjęcie błyskawicznie trafia na pierwsze strony gazet. Red Skull wysyła za nim swoją córkę pięknisię, a prezydent USA – swojego kumpla dziennikarza. Pomijam, że obie strony mogły lepiej wybrać. Jakimś cudem oni wszyscy odnajdują się wzajemnie na górskiej drodze gdzieś na Alasce, co oczywiście kończy się strzelaniną i pościgiem.
Po wszystkim Kapitan Ameryka kradnie samochód swojego wybawcy i zostawia go w lesie na pastwę dzikich zwierząt i zabójców Red Skulla. Następnie bohater postanawia się zdrzemnąć w przyczepie TIR-a, który zupełnie przypadkiem jedzie do jego rodzinnego miasta. Tam odnajduje dom ukochanej sprzed lat – tej Bernice, która była takim control freakiem. Teraz dziewczyna jest już staruszką, ale to nic, bo ma córkę Sharon. Gdy ginie z ręki zabójców, Kapitan nie rozpacza i szybko przenosi uczucia na młodszą wersję. Żeby było jeszcze prościej, matkę i córkę gra ta sama aktorka.

W międzyczasie Red Skull – który obecnie szefuje międzynarodowemu syndykatowi zbrodni – porywa prezydenta USA. W tej wersji Red Skull to taki czarny charakter ze starych filmów o Bondzie. Z włoskim (!!!) akcentem wyjaśnia wszystkim plan zawładnięcia światem (choć nikt nie pyta), wysyła do walki swoich głupkowatych zbirów i przypina wrogów do rakiety, bo przecież zastrzelenie kogoś byłoby za proste.
Kapitan Ameryka i Sharon (ta nowa, młodsza miłość) wyruszają razem do Rzymu, gdzie oczywiście wciąż są ścigani przez córkę Red Skulla. Człowiek nawet nie może spokojnie zjeść pizzy i napić się kawy. Oczywiście rozpoczyna się kolejny głupkowaty pościg.
W trakcie tej sekwencji wyraźnie widzę to, co przeczuwałem wcześniej: przy tym filmie jednak pracowali ludzie, którzy mieli ogólne wyobrażenie, jak obsługuje się kamerę. Bohaterowie biegną wąska uliczką, za nimi bezlitośnie sunie czarne porsche, a przed nimi bawi się para dzieciaczków. Berbecie siedzą na samym środku ulicy, mają piłeczkę i komfort zapomnienia o całym świecie. To motyw tak głupi, że nawet w kreskówce wydawałby się zbyt tani. Jednak przez chwilę wszystkie elementy widać razem w kadrze – cała opowieść w jednej ramie. Wyobrażam sobie, że na planie był jakiś sprawny rzemieślnik. Szkoda tylko, że materiał, z którym miał pracować, okazał się taki miałki.

Świetnym podsumowaniem całego filmu jest sekwencja, w której Kapitan Ameryka (znowu!) ucieka fiatem 500 przed zbirami w sportowych porsche. Ucieczka to zresztą duże słowo – całość wygląda, jakby została nagrana przy 20 km/h. To jednak bez znaczenia, bo po chwili ukochana Kapitana wysadza go i sama rusza zdezelowanym kaszlakiem, by odwrócić uwagę przestępców… po czym od razu daje się złapać i trzeba ją ratować.
¯\_(ツ)_/¯
Kapitan nie ma czasu
W tym całym bałaganie to czas jest chyba jedynym odkupieńczym elementem – na ekranie można zobaczyć to, co minęło bezpowrotnie: jakość niskobudżetowego kina klasy B tamtych lat, karykaturalny montaż i dziwaczny scenariusz, marne aktorstwo i udawanie filmu o Bondzie przez film o superbohaterach (dziś jest raczej na odwrót). Takie rzeczy już nie wrócą, a stare filmy są jak kapsuła czasu dla ciekawskich kinomanów.

Mogłoby to mieć swój urok, niczym bardzo głupi szczeniak, który słodko bawi się piłeczką. Jednak brakuje skali na idiotyczne pościgi, naprawdę bezsensowne działania bohaterów i smutne realizacyjnie niedostatki. Za dużo ich, by można było oglądać ten film ironicznie, z pobłażliwą sympatią. Dlatego każdy, kto w 2019 roku zobaczy Kapitana Amerykę z 1990 roku, jest prawdziwym superbohaterem.
Scena po napisach
Gdy kończę pisać te słowa, w moim salonie otwiera się portal czasoprzestrzenny. Z rozbłysku światła wyłania się ktoś podobny do mnie tylko znacznie starszy i brzydszy. Od jutra wracam na siłownię.
„Myślisz, że to było złe? Patrz na to! Kapitan Ameryka z 1979 roku!”
Wolałbym, żeby starszy ja nigdy mi tego nie pokazywał, ale już za późno – właśnie znika w rozbłysku światła, zostawiając mnie z nową, straszną wiedzą i krwawiącymi oczami. Człowiek jest swoim największym wrogiem.
Adam Zyskowski
Lubisz ten tekst? Skomentuj i polub bloga na Facebooku 🙂