Blog

Narodziny gwiazdy. Anty La La Land?

Narodziny gwiazdy, A Star Is Born, Lady Gaga, Sam Elliott, Bradley Cooper, muzyka, dramat, zakończenie, to nie o tym

Kto twierdzi, że oglądanie filmów jest tylko przyjemnością, ten bardzo brzydko kłamie. I nie chodzi nawet o ich wysoki czy niski poziom. Niektóre filmy mają sprawiać, że widzowie poczują się źle. Narodziny gwiazdy chyba powstały z takim zamysłem.

Zagraj to jeszcze raz

W ubiegłym roku wielkim zwycięzcą oscarowej gali okazał się La La Land w reżyserii Damiena Chazelle’a. Mimo że w kategorii Najlepszy film ostatecznie pokonał go Moonlight Barry’ego Jenkinsa, to czternaście nominacji i sześć statuetek robi wrażenie.

Pod wieloma względami nominowane w tym roku Narodziny gwiazdy to film podobny. Obie produkcje opowiadają o młodych dziewczynach, które marzą o wielkiej sławie, ale na razie nie są nawet na początku kariery. W pewnym momencie spotykają utalentowanych mężczyzn – w obu przypadkach są to muzycy – i zostają zainspirowane, by chcieć więcej od życia, dużo więcej niż do tej pory. Oczywiście oba filmy są przede wszystkim historiami miłosnymi i ich zakończenia trudno nazwać szczęśliwymi. To ciekawe, że mają tyle podobieństw i znalazły się w wyścigu oscarowym, mimo że dzieli je tylko rok.

Narodziny gwiazdy, A Star Is Born, Lady Gaga, Sam Elliott, Bradley Cooper, muzyka, dramat, zakończenie, to nie o tym, La La Land, Ryan Gosling, Emma Stone, Damien Chazelle, musical, miłość
La La Land i Narodziny gwiazdy mają wiele punktów stycznych.

W czasie seansu zaczynają rysować się również bardzo wyraźne różnice. W La La Landzie Sebastian (Ryan Gosling) i Mia (Emma Stone) idą ku sławie we dwoje, choć innymi drogami. Formuła musicalu sprawia, że przedstawiony świat jest mniej więcej tak realny, jak nierealny. Rzeczywistość, w której rozmowa przechodzi w śpiew, a zwykły krok w krok taneczny, trudno traktować do końca poważnie.

Pojawiają się wzloty i upadki, ale wydaje się, że w słonecznym Los Angeles tych pierwszych jest trochę więcej. Nawet jeśli zakochani rozstają się, to wciąż mogą na siebie liczyć. Nawet jeśli w końcu nie są razem, to widzowie otrzymują szybki montaż tego, jak pięknie mogłoby wyglądać życie, gdyby ułożyło się inaczej. Ale nie ma tu miejsca na jakiś większy smutek – ot, takie życie.

Najgorszy koncert świata

Wszystko w La La Landzie jest zrobione tak, by widz czuł się dobrze. Jedni zakrzykną, że to takie nieambitne! Z drugiej strony, jeśli ktoś znajduje czas po ciężkim dniu, wydaje pieniądze na bilet, to powinien móc poczuć dobrostan również po obejrzeniu ambitniejszego filmu. To nic złego i takie filmy również powinny powstawać – jak Green Book, o którym ostatnio pisałem właśnie w tym kontekście.

Narodziny gwiazdy wpadają do drugiej kategorii. To, co początkowo wydaje się bardzo romantyczną i mało realistyczną historią spełnionego american dream, staje się szybko sumą tylu dramatów, że do teraz zastanawiam się, jak oni je upchnęli w jednym filmie.

O ile w La La Landzie gorzki smak sukcesu był pokazany na miękko i w cukierkowej otoczce, to Bradley Cooper nie bawi się ani w słodzenie, ani w półśrodki. Alkoholizm Jacka staje się wraz z rozwojem akcji coraz większym problemem. Dna sięga w scenie wręczenia nagrody Grammy – oglądanie tego powoduje niemal fizyczny ból. Choć ten film może być którąś już z kolei wersją Narodzin gwiazdy, to nie sądzę, by pokazano bardziej dosadną scenę.

Narodziny gwiazdy, A Star Is Born, Lady Gaga, Sam Elliott, Bradley Cooper, muzyka, dramat, zakończenie, to nie o tym,

Jest też kariera Ally, która w międzyczasie wyfruwa spod skrzydeł swojego chłopaka i za namową modnego producenta zaczyna śpiewać popowy szajs. Dziewczyna próbuje zachować własną tożsamość jako artystka, ale powoli zaczyna rozumieć, że nie o takiej karierze marzyła, i to też ogląda się wyjątkowo nieprzyjemnie.

Do tego liczne wulgaryzmy, przygaszone kolory, burzliwe kłótnie bohaterów, psychiczna przemoc… Lista jest długa. Kiedy już Bradley Cooper – jako reżyser, aktor i scenarzysta – otwiera puszkę Pandory, nie zamyka jej właściwie do samego końca.

Najgorszy koniec świata

Można się zastanawiać, co ma w głowie twórca, który świadomie postanawia zapewnić widzowi nieprzyjemny seans. Czy to sadyzm? Można się zastanawiać, co ma w głowie widz, który świadomie idzie na film, z którego wyjdzie smutny. Czy to głupota?

Narodziny gwiazdy, A Star Is Born, Lady Gaga, Sam Elliott, Bradley Cooper, muzyka, dramat, zakończenie, to nie o tym

Czasem historia wręcz wymaga nieszczęśliwego zakończenia i wynika to z dynamiki filmu. W Narodzinach gwiazdy widzowie towarzyszą bohaterom zarówno w dobrych, jak i złych chwilach. Kibicują Ally (Lady Gaga) w drodze na szczyt, z troską obserwują coraz większe problemy Jacka (Bradley Cooper) – obojgu życzą jak najlepiej. Jednak ta historia konsekwentnie zmierza ku smutnemu finałowi. To zwyczajnie czuć.

Nawet w kinie czyny i decyzje muszą mieć konsekwencje, postacie powinny pozostawać spójne, a ton opowieści nie może się nagle radykalnie zmienić. Gdyby Bradley Cooper zdecydował się na happy end, to musiałby inaczej napisać swoich bohaterów i inaczej prowadzić ich w tej historii. W przeciwnym razie wszystkie dramatyczne i przygnębiające wątki straciłyby swoją moc oraz znaczenie.

Co jednak ważniejsze, zmarnowaniu uległoby emocjonalne zaangażowanie widza. Większość ludzi, nawet gdy liczy na happy end, potrafi przyjąć smutne zakończenie filmu, o ile pasuje do tonu. Finał La La Landu był przykrą niespodzianką. Jednak widzowie wiedzą, że Sebastian i Mia mieli razem dobre życie, a po latach spotykają się jako ludzie, którzy osiągnęli sukces. Ceną okazała się ich miłość, jednak reżyser od razu zapewnił podniesienie na duchu alternatywną wizją przyszłości, w której bohaterowie mają idealny happy end. Zrobiono wiele, by złagodzić to (wciąż) nieszczęśliwe zakończenie.

Zresztą myślę sobie (choć chciałbym myśleć inaczej), że te smutne zakończenia są po prostu bliżej zwykłego życia. Filmy często pozwalają o tym zapomnieć.

Osobiście uważam, że nie można docenić szczęśliwego zakończenia w jednym filmie, jeśli nie ma się punktu odniesienia – nieszczęśliwego finału w innym. To zresztą szerszy problem, bo widząc ciągle szczęśliwe zakończenia w popkulturze, tracimy perspektywę. Zaczynamy myśleć, że każdy powinien mieć wspaniały filmowy finał tu i teraz. Dlatego potrzebujemy takich filmów jak Narodziny gwiazdy: by przypominać sobie o smutnej stronie życia, trzymać się bliżej ziemi i doceniać to, co mamy.

Adam Zyskowski

Lubisz ten tekst? Skomentuj i polub bloga na Facebooku 🙂

1 comment

Zostaw komentarz

Twój email nie zostanie opublikowany. Wymagane pola oznaczono *