De Niro i Murray w trójkącie z Dziewczyną gangstera

W latach dziewięćdziesiątych gwiazdy angażowały się w projekty, które mogą budzić zdziwienie dzisiejszego widza. Czasem jednak te filmy, patrząc z odpowiedniej perspektywy, okazują się jednymi z ciekawszych w całym ich dorobku. Tak jest z Dziewczyną gangstera.
Nieśmiały policjant Wayne Dobie (Robert De Niro) przypadkiem ratuje życie Franka Milo (Bill Murray) – szefa lokalnej mafii. Ten postanawia się odwdzięczyć w szczególny sposób. Ofiaruje mu swoją przyjaźń i… dziewczynę. Piękna Glory (Uma Thurman) ma zostać w mieszkaniu policjanta przez kilka dni i zadbać o jego *wszystkie* potrzeby. Początkowo Wayne chce ją odesłać. Jest stróżem prawa i gentlemanem – nie może przyjmować prezentów od gangstera, a już na pewno nie takich! Jednak przerażona dziewczyna błaga, by pozwolił jej zostać i przynajmniej udawał, że jest zadowolony z takiego układu. Wkrótce rodzi się między nimi uczucie, które zmienia udawanie w prawdziwy związek i jeszcze bardziej komplikuje sytuację.
Dziewczyna ma przerąbane
To wszystko brzmi jak materiał na śmieszną komedię romantyczną z popularnym w poprzednich dekadach wątkiem policyjnym. Jednak jeśli przyjrzeć się tej historii dokładniej, już sam pomysł wydaje się kontrowersyjny. Mamy tu policjanta, który dość bezrefleksyjnie zaprzyjaźnia się z szefem mafii, przyjmuje jego prezenty i przysłaną pod swoje drzwi dziewczynę. Jasne, ma to wymiar komediowy, bo bohater Roberta De Niro jest ciągle zakłopotany, głupio uśmiechnięty albo – w najgorszym razie – zupełnie beznamiętny. Nie wiem, czy ktoś zwrócił na to uwagę w 1993 roku, gdy film wchodził na ekrany kin, ale po odjęciu warstwy komediowej, byłaby to korupcyjno-przemocowa historia.
Wielu może ta refleksja w ogóle nie przyjdzie do głowy, bo scenariusz jest jednak dobrze wyważony, ale faktem pozostaje, że momentami ta komedia – w typowym dla lat dziewięćdziesiątych klimacie – robi się nagle bardzo, bardzo mroczna. Oczywiście można też założyć, że to wszystko jest grą z widzem, że tak naprawdę chodziło o pokazanie świata przesiąkniętego przemocą, by napiętnować tych, którzy tę przemoc stosują. Może, ale nie sądzę, że komedia w gwiazdorskiej obsadzie miała aż takie ambicje. Bo wiecie, dzisiejszy czarny humor w tamtych latach uchodziłby za taki zupełnie zwykły humor.

Przemawia za tym jeszcze jeden argument – zakończenie. Jeśli nie widzieliście tego filmu (a polecam), możecie ominąć kolejną część tekstu i wrócić do niej po seansie.
Przywal mu, Wayne!
Grany przez Roberta De Niro Wayne Dobie jest nieśmiałym introwertykiem i funkcjonariuszem policji, który w swojej pracy robi głównie zdjęcia miejsc zbrodni i od lat nie musiał sięgać po broń. Koledzy z wydziału dali mu nawet ironiczne przezwisko: Mad Dog (Wściekły Pies). Przez cały film Wayne stroni od przemocy. Jest słaby, bierny i wycofany – obelgi przyjmuje z nerwowym uśmiechem, a szanse na zmiany w swoim życiu odrzuca z zasady.
Gdy staje przed wyzwaniami, które go przerastają, albo je ignoruje, albo prosi o pomoc najlepszego przyjaciela (David Caruso), który jest przy okazji jego zupełnym przeciwieństwem. Okazuje się, że Mike szybko znajduje rozwiązania jeszcze przed chwilą nierozwiązywalnych problemów stanowczym spojrzeniem, groźbą, pięścią… Prawdziwy mężczyzna, chciałoby się rzec.
To taki prosty zabieg. Wayne jest w tym filmie wciąż nie taki, jak powinien być. Za to Mike jest od początku taki, jak trzeba. W finale filmu główny bohater walczy o swoją miłość na różne sposoby i żaden nie jest skuteczny – niektóre, co sprytniejsze, odnoszą skutek wręcz odwrotny do zamierzonego. Dopiero w momencie, gdy Wayne decyduje się użyć przemocy i wyzywa swojego przeciwnika na pojedynek, staje się godny ukochanej i ostatecznie wygrywa jej miłość.
Oczywiście ta scena jest ubrana w komediowe piórka, ale przesłanie pozostaje smutne i szkodliwe. Pewnie dziś nikt nie zrealizowałby scenariusza, który w finale ma krwawą walkę na pięści, i nie nazwałby tego zabawnym filmem. W thrillerach czy filmach akcji – jak najbardziej. Jednak we współczesnych komediach takie sceny to raczej slapstickowe konfrontacje pełne pomyłek: ktoś się uchyla, nie ten, co trzeba, dostaje w nos, z sufitu spada coś ciężkiego… Takie śmiechu warte żarty z cyklu „nadepnął facet na grabie”.
Można się kłócić, czy przemoc w tym filmie jest na pewno gloryfikowana. Przecież jest poboczny (ale wciąż dość rozbudowany) wątek sąsiadki głównego bohatera, która jest ofiarą przemocy domowej. Jej oprawcą jest policjant, więc Wayne nie może nic zrobić – przecież nie pobije innego funkcjonariusza. Nie, żeby w ogóle miał szanse przeżyć taką walkę! Jednak Mike zaczepia oprawcę w barze i mierzy go stanowczym spojrzeniem, następuje wymiana zdań, która jest tak naprawdę wymianą gróźb. Trochę przemocy psychicznej i przemoc fizyczna nie jest już problemem! Twórcy zdają się mówić, że ogień najlepiej zwalcza się ogniem. W końcu istnieje zła przemoc i dobra przemoc, a wszystko zależy od tego, kto komu i z jakiego powodu próbuje dać po mordzie.
Ten morał Dziewczyny gangstera mocno się zestarzał, ale właśnie dlatego jest ciekawy. Działa trochę jak kapsuła czasu: zawiera wątki i promuje wartości, które budowały przeszłość, ale nie powinny tworzyć przyszłości.
Perspektywa czasu
Jednak za najciekawszych w tym filmie uważam bohaterów. To znaczy bohaterowie są zupełnie nieciekawi, ale zyskują nowy wymiar, gdy patrzy się na nich z perspektywy niemal 30 lat, które za chwilę miną od premiery.
Weźmy Roberta De Niro, który jest aktorsko aktywny od połowy lat sześćdziesiątych i zdążył zagrać w blisko stu filmach, kreując bardzo różnych bohaterów: często skomplikowanych, przejmujących, zapadających w pamięć. Jednak mimo takiej liczby aktorskich kreacji (a może właśnie ze względu na nią) jest dziś w pierwszej kolejności kojarzony z twardymi facetami. Ojciec chrzestny II, Taksówkarz, Łowca jeleni, Chłopcy z ferajny, Wściekły byk… Można tak wymieniać i wymieniać, i zupełnie zapomnieć, że De Niro ma też na koncie role wrażliwców i słabeuszy – takich jak Wayne Dobie z Dziewczyny gangstera.

Podobnie Uma Thurman, która dziś ma potężną kolekcję różnych ról, ale zapewne większości kojarzy się z dwiema: Mią Wallace z Pulp Fiction i Panną Młodą z serii Kill Bill. Obie są tak różne od roztrzęsionej Glorii z Dziewczyny gangstera, że sam miałem w głowie poważny zgrzyt.
Jednak to Bill Murray zgarnia całą pulę. Jego Frank Milo jest pokręcony na wiele sposobów, ale na pewno nie w pogodną, komediową stronę. To bezwzględny szef mafii, który gotów jest uchylić nieba swojemu dobroczyńcy, a w przypadku zdrady – zgotować mu piekło. Zastrasza, zleca pobicia i morderstwa, a do tego (najgorsze, co może zrobić człowiek innym ludziom) próbuje swoich sił jako wyjątkowo nieśmieszny komik. Pamiętając Między słowami, Broken Flowers, Dzień świstaka czy filmy Wesa Andersona – trudno uwierzyć, że to ten sam Bill Murray.

Tylko David Caruso – dziś najlepiej kojarzony z roli porucznika Horatio Caine’a w serialu CSI: Miami – wydaje się tu w stu procentach na swoim miejscu. Czekałem, aż popatrzy łotrowi prosto w oczy, dogada mu w dwóch krótkich zdaniach, założy ciemne okulary, a w tle zacznie grać Won’t Get Fooled Again The Who.
Ten film, oglądany w 2019 roku, wydawałby się mieć o wiele więcej sensu, gdyby to Bill Murray zagrał tchórzliwego policjanta, Robert De Niro wcieliłby się w okrutnego mafiosa, a Umę Thurman zastąpiła… sam nie wiem… Julia Roberts? Ale w pewnym sensie dobrze się stało, bo dzięki tak wielu elementom, które do siebie nie pasują, film działa trochę jak kapsuła czasu. Z przemocowym morałem i gwiazdorską obsadą w niecodziennych rolach, Dziewczyna gangstera to taka metalowa puszka, do której ktoś trzydzieści lat temu powrzucał różne rzeczy, a potem zakopał pod dębem. Nie były to żadne skarby i z biegiem czasu nawet straciły na wartości. Natomiast na kuriozalności tylko zyskały. I dlatego warto obejrzeć Dziewczynę gangstera również, a może szczególnie, dziś.

Adam Zyskowski
Lubisz ten tekst? Skomentuj i udostępnij 🙂