Blog

Samuraj w białych rękawiczkach

Alain Delon, film noir, Jean-Pierre Melville, kino, Le Samouraï, Paryż, Samuraj

Współczesne kino stawia na eksplozje i wielkie… no cóż… wszystko, by tylko przyciągnąć uwagę widza. Samuraj Jean-Pierre’a Melville’a osiąga ten sam efekt zupełnie odwrotnymi metodami. Najmniej wybuchowy jest zaś tytułowy bohater.

Gdy Alain Delon zakłada kapelusz i przejeżdża dłonią po jego rondzie, spełnia się najdoskonalsza fantazja o tym, jaki powinien być prawdziwy mężczyzna. Oczywiście nic takiego jak prawdziwy mężczyzna nie istnieje w rzeczywistym świecie. Możemy jedynie postulować i ostatecznie nie zgadzać się co do tego, jakie cechy powinien mieć taki konstrukt. Jednak Delon w tej scenie – ubrany w staromodny prochowiec, otoczony aurą cichej, dojrzałej pewności – niemal hipnotyzuje widza. To taki moment, w którym wiadomo, że to dokładnie *to* – suma elementów zaczerpniętych z różnych źródeł, które po starannym złożeniu w całość dają piorunujący efekt. Zresztą nie bez przyczyny właśnie ten kadr stał się kultowy i każdy, kto interesuje się kinem, trafia na niego raczej prędzej niż później.

Alain Delon, film noir, Jean-Pierre Melville, kino, Le Samouraï, Paryż, Samuraj

Reżyser Samuraja, Jean-Pierre Melville, był zresztą entuzjastą zapożyczeń, z których największe – formuła amerykańskiego kina kryminalnego – określiło całą jego filmografię. Elementy jego gangsterskich opowieści są znajome. Policja i przestępcy bawią się w kotka i myszkę, rabusie planują skoki stulecia, zawiązują się przyjaźnie, zdarzają okrutne zdrady. Mężczyźni są jak wyjęci z filmu noir – chodzą w garniturach i prochowcach, a w zadymionych knajpach, gdzie wymieniają informacje, przygrywa kapela jazzowa. Kobiety zaś kręcą się zawsze w pobliżu, obiecują na zmianę odkupienie win i zatracenie się w bezsensie przestępczego życia. Jednak próżno szukać w tych filmach optymistycznego morału, a często nawet typowo amerykańskiego happy endu. Parafrazując tytuł pewnej książki: Jeśli to Melville, ktoś umrze. Często główny bohater.

Samuraj na ścieżce wojownika

Jef Costello to dziwny człowiek i dziwny bohater filmowy. Nic o nim nie wiemy, gdy rozpoczyna się akcja filmu, i niewiele więcej, gdy się kończy. Jef to płatny zabójca mieszkający w starej kamienicy. Jego obskurne lokum zawiera tylko tyle, ile niezbędne do życia. Żadnych wygód, ozdób, śladów zainteresowań. Oto człowiek – zdaje się mówić reżyser – który jest zabójcą na pełny etat. Wszystko inne wydaje się temu podporządkowane. Nawet ptak zamknięty w klatce (może metaforyczne ukazanie samego Jefa i jedyny dodatek rozświetlający ponure wnętrze) okazuje się kolejnym narzędziem w rękach profesjonalnego cyngla.

Bohatera najlepiej określa angielskie słowo cool – jest jak najbardziej na miejscu, biorąc pod uwagę zamiłowanie Melville’a do wszystkiego, co amerykańskie. Tytułowy Le Samouraï jest idealną ilustracją archetypu silnego, cichego mężczyzny. W swoim kapeluszu i prochowcu wygląda jak wyjęty ze starego filmu noir, ale faktycznie jego energia bliższa jest zawsze opanowanemu rewolwerowcowi, który staje do pojedynku w samo południe. Każdy gest, spojrzenie i każde słowo są wyrazem siły. Wszystko, co robi Jef, jest po prostu cool.

To angielskie słowo ma jednak drugie znaczenie: chłód. I to również dobrze opisuje Jefa – zawsze zdystansowanego, opanowanego, niemal pozbawionego emocji. Ten stan bohatera staje się udziałem widza dzięki kolorystyce filmu – wyblakłym barwom i szarościom, które obecne są na każdym niemal kroku. Ten świat jest jak ze snu – nie koszmaru, ale raczej przejmującego doświadczenia z pogranicza tego, co rzeczywiste i wyobrażone. W takiej przestrzeni nic nie wydaje się w pełni prawdziwe czy nawet wiarygodne. Fabuła schodzi na dalszy plan, bo tak naprawdę liczy się bohater – jego przeznaczenie i przejmująca samotność.

Samotny wilk

Towarzyszymy Jefowi, gdy zakłada prochowiec i kapelusz. Śledzimy, gdy wychodzi z domu i kradnie zaparkowane nieopodal auto. Jedziemy z nim ulicami do szemranego warsztatu w gorszej części miasta, gdzie otrzymuje broń i nowe tablice rejestracyjne wozu. Jesteśmy świadkami wizyt u różnych osób, które mają zapewnić mu alibi. Słowa niemal nie padają. Nie są konieczne. Wszyscy wiedzą, kim jest Jef i czego od nich oczekuje. To nie pierwszy raz i pewnie nie ostatni.

Alain Delon, film noir, Jean-Pierre Melville, kino, Le Samouraï, Paryż, Samuraj

Choć Jefa otaczają życzliwi i wierni sojusznicy (zakochana w nim Jane i milczący mechanik przypominający trochę zatroskanego ojca), mężczyzna zawsze wybiera samotną ścieżkę, odtrącając choćby te namiastki relacji, które mógłby mieć. Melville nie bez powodu otwiera film mottem: Nie ma większej samotności niż samotność samuraja. Wojownik przysięga bezwzględną wierność swojemu dajmio (feudalnemu panu), staje się wykonawcą jego woli i w efekcie rezygnuje z wolności podejmowania własnych wyborów. Znika człowiek, a pozostaje miecz i obowiązek.

W tym sensie droga zabójcy Jefa jest więc honorową drogą wojownika. On również, choć nie przysięga wierności nikomu poza sobą, kieruje się żelaznymi zasadami. Jego ostatnie zlecenie tylko to potwierdza. Mężczyzna zabija, bo mu zapłacono. Żaden inny powód nie jest konieczny. W końcu tym właśnie jest: płatnym zabójcą. Gdy pojawiają się pieniądze, giną ludzie. Każda próba przełamania tej zasady niesie nadzieję na odkupienie, ale też niemal pewność tragedii.

Kto pociąga za spust?

Najbardziej charakterystycznym elementem garderoby Jefa są białe rękawiczki. Większość komentatorów wydaje się traktować je jako czysto funkcjonalny element garderoby. Dzięki nim Jef nie zostawia odcisków palców na broni, a wystrzał nie pozostawia prochu na dłoniach. Inni wydają się widzieć w białych rękawiczkach stylowy dodatek – dopełnienie wizerunku zabójcy, kolejny element, który sprawia, że Jef wydaje się cool.

Alain Delon, film noir, Jean-Pierre Melville, kino, Le Samouraï, Paryż, Samuraj

Myślę jednak, że rękawiczki mogą być też symbolem. Bohater zabija bez emocjonalnego zaangażowania. Taką drogę dla siebie wybrał i konsekwentnie nią podąża, co nie oznacza, że się z nią identyfikuje. Warstwa białej bawełny (kolor niewinności) oddziela dłoń zabójcy od narzędzia zbrodni. Można niemal pomyśleć, że sumienie Jefa, który zabija bez cienia afektu, pozostaje nieskalane. Nawet jeśli wykonuje brudną robotę, to jego ręce są czyste, (dosłownie) białe, niewinne.

Jednak, jak by nie odcinać się od zbrodni, ona zawsze pozostaje. Jef Costello w każdym momencie wydaje się być jak bohater Jeźdźca znikąd, o którym pisałem przy okazji analizy Logana (czytajcie tutaj). Cały czas widzi perspektywę normalnego życia, ale wie też, że zabójca jest naznaczony przez swoje czyny. There’s no living with a killing – powtarzają bohaterowie Jeźdźca znikąd i Logana. Można odnieść wrażenie, że również Jefowi pozostaje jedynie kroczenie raz obraną ścieżką. Reszta jest iluzją, która w najlepszym razie usypia czujność.

Bohaterowie filmów Melville’a są rozdarci między potrzebą aktywnego określenia swojego miejsca w świecie i okrutnym przeznaczeniem, które wciąż próbuje ich dopaść. Są często straceni już na starcie, przeklęci przez los, skazani na odroczoną w czasie egzekucję. Czy Jef Costello, tytułowy Samuraj, zdoła wygrać z własnym przeznaczeniem? Na to pytanie nie odpowiada nawet finał filmu. Z drugiej strony słowa, które Jef mówi do hazardzistów kilka nocy wcześniej, mogą rzucić na wszystko nowe światło: Nigdy nie przegrywam. Nigdy całkiem.

Koniec drogi

Nawet człowiek żyjący według bezwzględnych, bezdusznych zasad, może zaśmiać się w twarz przeznaczeniu. Wojownik z tępym ostrzem nie może wygrać walki, ale może zrobić coś innego, nowego – wyjść losowi naprzeciw, zamiast tylko podążać za jego wskazaniami.

Alain Delon, film noir, Jean-Pierre Melville, kino, Le Samouraï, Paryż, Samuraj

To wszystko jednak tylko domysły, bo Melville jest wrogiem prostych wniosków. Stawia pytania i tworzy świat, w którym widz sam chce znaleźć odpowiedzi. Nie mówi, które są właściwe; może nie ma to żadnego znaczenia? Samuraj stanowi przykład tego, że im mniej wiemy, tym więcej chcemy wiedzieć. Dość rzadkie w czasach jego premiery, dziś niemal niespotykane. Reżyser rzuca swoim filmem wyzwanie i daje wolność interpretacji. Poznajcie Jefa Costello, a – kto wie – może dojdziecie do zupełnie innych wniosków niż ja.

Adam Zyskowski

Lubisz ten tekst? Skomentuj i podaj dalej 🙂

Zostaw komentarz

Twój email nie zostanie opublikowany. Wymagane pola oznaczono *