W ogrodzie Donalda Trumpa

Odkąd Donald Trump został prezydentem USA, świat żyje w ciągłym zdziwieniu, a kilka filmów jakby zyskało na aktualności – wśród nich Wystarczy być.
Chance to prostoduszny pięćdziesięciolatek o umysłowości dziecka. Dwie rzeczy, które wolno mu było robić w życiu – oglądanie telewizji i dbanie o ogród – opanował do perfekcji. Cała reszta, jak choćby przygotowanie śniadania, należała do służby bogatego właściciela posiadłości, w której mieszkał. Póki bogacz żył, Chance nie mógł opuszczać terenu rezydencji, a jego kontakt ze światem ograniczał się do biernego pochłaniania reklam, teleturniejów i talk-showów. Gdy bogacz zmarł, Chance musiał opuścić posiadłość i ruszyć w świat, którego wypaczony obraz znał tylko z telewizji.
Głodny i zagubiony, ale też elegancko ubrany (staruszek pozwalał mu nosić szyte na miarę garnitury, które kupił jeszcze przed wojną) jest postacią z innej bajki. Choć wygląda jak książę, to zachowuje się jak żebrak. Na ulicy pyta nawet pewną kobietę, która widocznie przypomina mu gosposię, czy nie mogłaby przygotować śniadania. I nie widzi w tym nic dziwnego – tak do niedawna działał jego świat. Na pierwszy rzut oka Chance wydaje się mieć wszystkie przymioty człowieka, który jest na szczycie drabiny społecznej, jednak w rzeczywistości nawet nie stoi na jej najniższym szczeblu. Jest gdzieś obok, bo nie znając zasad, nie może brać udziału w społecznych grach. Musi zacząć żyć wśród ludzi jak dziecko wychowane przez wilki, które nagle odnalazło drogę do cywilizacji.

© 1979 – Warner Bros. Entertainment
Gdy Chance podejmuje kolejną z wielu prób zrozumienia prawdziwego świata, ulega niegroźnemu wypadkowi. Żona miliardera czuje się odpowiedzialna za zdarzenie, więc zabiera Chance’a do swojej rezydencji. Nasz bohater przedstawia się jako „Chance, the gardener” (mężczyzna nie miał nigdy nazwiska). Bogaczka postanawia uznać, że się przesłyszała i tak naprawdę stoi przed nią „Chauncey Gardiner”. W końcu czy to nie brzmi bardziej elitarnie? Książka kolejny raz zostaje oceniona po okładce, a ludzie dostrzegają w naszym bohaterze dokładnie i jedynie to, co chcą dostrzec.
On sam nie robi żadnych przeszkód. Jest uśmiechnięty, potakuje, nie przerywa i prawi drobne komplementy. Trudno powiedzieć, czy mężczyzna naśladuje zachowania podpatrzone w telewizji, czy próbuje być (jak zapewne przez całe życie pod dachem bogatego staruszka) po prostu dobrym chłopcem. Ta pusta uprzejmość zostaje wzięta za doskonałe maniery, długie milczenie za umiejętność słuchania, a proste stwierdzenia na temat ogrodnictwa (jedyna sensowna wiedza Chance’a na temat świata) za podawaną nie wprost mądrość biznesowego potentata. I tak to, co chce w nim dostrzec schorowany miliarder Benjamin Rand, szybko staje się początkiem przyjaźni. To, co chce w nim zobaczyć żona Bena, szybko zmienia się w początek namiętności. To, co chce w naszym bohaterze zobaczyć sam prezydent Stanów Zjednoczonych, szybko staje się początkiem… politycznej kariery. W końcu musi być tak, jak wydaje się panom i paniom z elity – człowiek, którego uznali za wyjątkowego, musi być wyjątkowy!
Oczywiście można powiedzieć, że tak to po prostu działa i ludzie nie chcą prawdziwego dialogu, a w drugim człowieku szukają jedynie potwierdzenia podszeptów własnego ego. Z drugiej jednak strony pokutuje przekonanie, że ludzie bardzo bogaci, bardzo wpływowi albo posiadający władzę są kimś więcej niż zwykłymi ludźmi. Są geniuszami ekonomii, tytanami pracy, wybitnymi przywódcami i znawcami charakterów. Faktycznie jednak nie różnią się niczym od ludzi, którzy są po przeciwnej stronie społecznego układu sił i nie mają ani pieniędzy, ani władzy. Kwalifikacje filmowych przywódców są w najlepszym razie dyskusyjne, skoro nikt nie jest w stanie zdemaskować głównego bohatera, a prezydent wplata jego ogrodnicze porady do najważniejszych przemówień. Świat słucha oczarowany i pyta: kim jest ten mędrzec i erudyta, Chauncey Gardiner? Tylko lekarz, który opiekuje się schorowanym Benjaminem, ma podejrzenia, że nie tym, za kogo wszyscy go biorą.

© 1979 – Warner Bros. Entertainment
Kurt Vonnegut napisał kiedyś: „Jesteśmy tym, kogo udajemy, i dlatego musimy bardzo uważać, kogo udajemy”. Sytuacja Chance’a jest parafrazą tej sentencji. Mężczyzna nikogo nie udaje – po prostu nie wyprowadza z błędu swoich nowych przyjaciół. Chance Ogrodnik staje się Chaunceyem Gardinerem, bo tak chcą wszyscy dookoła, a jemu samemu nie robi to chyba wielkiej różnicy. Jego słowa zaś wydają się tak mądre, ponieważ są dokładnie tym, co elity chciałyby usłyszeć. Chance opowiada o wegetacji roślin, a rozmówcy dopasowują do słów znaczenie, które chcą, by te słowa miały. W efekcie rozmawiają sami ze sobą. Chance jest ich lustrem – idealnym klakierem, w którym zawsze znajdą potwierdzenie własnych pomysłów i aspiracji. Nie musi nawet klaskać – oni sami sobie przyklaskują.
Najdziwniejsze jest jednak to, że choć w absurdalnym świecie elit nic ostatecznie nie ma sensu, to wszystko działa znakomicie. Koła ekonomii się kręcą, a państwo wcale nie upada. Stery supermocarstwa można powierzyć zwykłemu przybłędzie i wszystko będzie w najlepszym porządku. Para w kotły, USS Absurd płynie dalej!
A co by było, gdyby władza trafiła w ręce naprawdę wykwalifikowanych ludzi albo przynajmniej zwykli politycy przestali zachowywać się jak durnie? Czy świat byłby stracony, bo polityka przestałaby być polityką (jaką znamy)? A może wspaniali technokraci bardzo szybko staliby się tymi samymi pożałowania godnymi politykami co ich poprzednicy? Prawda jest taka, że wybrańcy narodu przeważnie wybierają się sami, spośród własnej kasty. Nawet w demokracji, dzięki pieniądzom, wpływom i poparciu właściwych osób, zupełny byle kto może stać się Kimś. Wystarczy, że zostanie protegowanym naprawdę potężnego człowieka. Kompetencje nie mają znaczenia, osobowość właściwie też – liczy się jedynie zdobywanie, utrzymywanie i (w odpowiednim czasie) przekazywanie władzy namaszczonym.

© 1979 – Warner Bros. Entertainment
Zawsze wydawało mi się, że wizja świata w Wystarczy być jest lekko przerysowana, jednak tę samą farsę odnajdujemy na co dzień – nie w filmach fabularnych, ale w programach informacyjnych. Włączamy telewizor i jest! Światowi przywódcy i krajowi politycy. Na czele Donald Trump i coraz to nowi z całego świata, którzy chcą być jak on. Każdy żądny władzy i każdy śmieszny w swym pragnieniu. Wielcy mali ludzie ujadający na rywali i puszący się przed kamerami. Wypełnione botoksem i nienawiścią gęby, które plotą androny i śpiewają psalmy samouwielbienia. Gdyby ktoś zastąpił ich wszystkich podstarzałymi ogrodnikami, nie byłoby wielkiej różnicy. Świat zyskałby odrobinę ciszy, spokoju i może jakąś sensowną reformę rolnictwa.
Pewnie wszyscy możemy być jak ogrodnik Chance – niewinni i nieświadomi okrucieństw świata. Jednak ten świat nas dogania każdego dnia i za pośrednictwem mediów wciąga w wir przemocy, absurdu i nieszczęść. Uczymy się znacznie szybciej niż bohater Wystarczy być, bo od początku znamy zasady gry. On mógł zawsze zmienić kanał, a ostatecznie – gdy świat polityki zaczął wciągać go na stałe – po prostu odszedł. Dyskretnie zniknął i niczym Jezus przeszedł po tafli stawu, nie do końca rozumiejąc ten cud i wszystkie cuda, których dokonał wcześniej.
Od premiery filmu minęło prawie 40 lat, a my – mimo rozwoju mediów i internetu, a może właśnie za jego sprawą – mamy coraz większy problem z wyeliminowaniem przekazu, który zatruwa myśli i odbiera spokój. Władza deprawuje polityków, a politycy deprawują społeczeństwo. Pokazują swoją najgorszą stronę, a ludzie patrzą i uznają po czasie: może on ma rację? Może to nie jest takie złe? Jedno szaleństwo (czasem szaleństwo jednego człowieka) szybko zaczyna dominować na wszystkich możliwych kanałach. Tylko nieliczni widzowie potrafią wyciągnąć wtyczkę z gniazdka i wyrzucić telewizor.
Adam Zyskowski
Lubisz ten tekst? Skomentuj i podaj dalej 🙂