Jak żyje Paterson w Paterson, New Jersey

Oglądając Patersona Jima Jarmuscha po raz pierwszy, wziąłem go za film o tym, że wszyscy w końcu poddajemy się zwykłemu życiu, a to, jak szybko porzucamy marzenia, jest miarą dojrzałości. I byłem zwyczajnie wściekły. Za drugim razem było mi już tylko smutno.
Paterson przypomniał mi wcześniejszy film Jarmuscha – Broken Flowers. Jego bohater, Don, wyrusza w długą podróż, by odnaleźć syna. Ma nadzieję, że to nada jakiś sens jego smutnemu życiu. Spotyka się z dawnymi dziewczynami i szuka wskazówek. Gdy poszukiwania nie przynoszą rozstrzygnięcia, Don niemal się poddaje. Los jednak stawia na jego drodze młodego wagabundę. Kilka pytań i Don zaczyna wierzyć, że chłopak może być jego synem. Głównie dlatego, że chce wierzyć. Zdesperowany, złamany żalem umysł nie jest najlepszym doradcą i, jak w tym przypadku, łamie również serce – żeby było do kompletu. Bohater chce coś zmienić i ponosi klęskę, która boli tym bardziej, im bardziej wierzy w zmianę swojego losu.
W Patersonie też nie brakuje właśnie takich postaci – ludzi, którzy pragną zmiany – i jest to na tyle ewidentne, że można ich ustawić na skali akceptacji losu. Od bohaterów, którzy potrafią żyć zamknięci w codzienności małego miasta, po takich, którzy nie mogą wytrzymać powtarzalności dni. Ci pierwsi wydają się życiowymi zwycięzcami – pewnymi swojej niezbyt ważnej roli i miejsca w mało ciekawym świecie. Ci drudzy są wesołymi klaunami, którym blisko do Dona z Broken Flowers. Ich starania ogląda się z uśmiechem i pewną nadzieją, ale również świadomością, że finał będzie w najlepszym razie żenujący, a w najgorszym – tragiczny.
Najlepiej z rzeczywistością radzi sobie Paterson (Adam Driver) – kierowca autobusu w mieście Paterson w stanie New Jersey. Miejscowość, która w przeszłości było domem sławnych poetów, w obecnych czasach ma do zaoferowania głównie piękny widok na wodospady rzeki Passaic. Mieszkańcy wydają się zajęci wciąż tymi samymi czynnościami w pętli bliźniaczo podobnych do siebie dni. Jedynym, który potrafi czerpać z tej prozy życia, jest właśnie Paterson. Codziennie pokonuje tę samą trasę kilka razy i układa wiersze inspirowane zwyczajnymi sprawami – prostymi obserwacjami, stałością uczuć, domowymi rytuałami. Proza życia zmienia się w poezję. Sztuka nie tyle łagodzi banalność życia i stanowi formę ucieczki, co przetwarza zwykłe momenty w coś nowego, wartego uwagi. Skąd w byłym żołnierzu (kamera pokazuje autentyczne zdjęcie Adama Drivera z czasów służby wojskowej) to upodobanie do zwyczajności, a nawet nudy? Można przypuszczać, że Paterson zdążył zobaczyć kawałek świata, ale – kto wie – może nie został wielkim fanem tego, co zobaczył. W porównaniu z Irakiem czy Afganistanem senne Paterson może zdawać się rajem na ziemi godnym najwspanialszych strof. Jak było naprawdę, możemy tylko zgadywać.
Paterson, jako jedyny bohater tego filmu, wydaje się cieszyć prawdziwym spokojem. W porównaniu z nim mieszkańcy miasta wydają się jedynie… uspokojeni. Ich pragnienia są stłumione na tyle, by mogli prowadzić normalne, zwykłe, nudne życie. Jednocześnie jednak to, czego pragną, jest na tyle intensywne i ważne, że czasem muszą dać upust skrywanym marzeniom, osobistym ambicjom. Czasem po prostu muszą poświęcić spokój w życiu, by uspokoić niepokój w sercu. Barman podbiera pieniądze żonie, by zagrać w turnieju szachowym, młody aktor próbuje rozkochać w sobie przyjaciółkę, a raper z filozoficznym zacięciem występuje w całodobowej pralni – choćby tylko przed samym sobą. Każdy z nich podejmuje raz na jakiś czas desperacką próbę zamanifestowania, że jest kimś więcej, niż jest. Ostatecznie też każdy wydaje się rozumieć, że czas wielkich marzeń minął i jedyne, co można zrobić, to zaakceptować obecny kształt życia.

© foto: Mary Cybulski
Z akceptacją swojego życia zmaga się żona głównego bohatera. Laura wciąż myśli o nowych możliwościach rozwoju. Gdy Paterson pokonuje tę samą trasę tym samym autobusem, ona wciąż na nowo dekoruje dom, projektuje stroje, myśli o karierze muzycznej albo otwarciu własnej cukierni. I choć w każdej z tych rzeczy okazuje się zaskakująco utalentowana (gry na gitarze uczy się błyskawicznie, a wypieki są hitem lokalnego festynu), to żadnej ze swoich pasji nie może poświęcić się do końca. Niemal kompulsywnie szuka emocji, czegoś nowego. Przyziemne sprawy – jak spacery z psem – pozostawia Patersonowi. To on, z regularnymi wyprawami do pubu, najnudniejszą pracą na świecie i wierszami o zwykłych sprawach, jest jej kotwicą w szarej codzienności. Gdy Paterson zapewnia (prze)trwanie, ona wnosi do związku element emocji i marzeń. I to za dwoje – nie tylko stara się spełnić własne pragnienia, ale zachęca męża, by przestał pisać do szuflady i pokazał komuś swoje wiersze. Jednak to, jak niekonsekwentna, słaba i rozkojarzona jest w swoich staraniach, czyni ją postacią niemal czysto komediową. Chciałbym, by w tym świecie tacy marzyciele mogli liczyć na więcej zrozumienia.
Jest jeszcze Donny – współpracownik (supervisor?) Patersona, który codziennie odprawia go przed wyjazdem z zajezdni autobusowej. Na kurtuazyjne pytanie „Co słychać?” Donny nigdy nie odpowiada równie kurtuazyjnym i typowo amerykańskim „Wszystko w porządku”. Zawsze ma gotową litanię trosk, a gdy ciężar codzienności staje się zbyt przytłaczający, zwyczajnie macha na wszystko ręką. W mieście, w którym każdy wydaje się żyć w napięciu między niespełnionymi marzeniami i rzadkimi wybuchami emocji (czy autobus po awarii akumulatora może zmienić się w kulę ognia? Niech odpowiedź brzmi: TAK!), pracownik zajezdni jest outsiderem. Nie akceptuje swojego losu, ale jednocześnie nie pragnie żadnej zmiany.
Początkowo nieakceptowanie losu wydawało mi się jednoznaczne z chęcią jego zmiany, jak miało to miejsce w Broken Flowers, gdzie bohater był jeden, a jego droga była prostsza – miała początek i (nierozstrzygający, ale jednak) finał. Dopiero spojrzenie na zupełnie poboczną postać Donny’ego pozwala zobaczyć, że Jarmusch nie buduje w swoim filmie jednej skali, na której można rozmieścić marzycieli i ludzi twardo stąpających po ziemi. Reżyser tworzy nie prostą linię, ale układ współrzędnych, w którym akceptacja losu to oś X, a pragnienie zmiany to oś Y. Paterson w pełni akceptuje swój los i nie pragnie zmiany (X, -Y). Laura pragnie zmiany i wydaje się, że nie akceptuje swojego losu (-X, Y). Donny z zajezdni nie akceptuje swojego losu, ale też nie pragnie (nie wierzy w) zmiany (-X, -Y). Mieszkańcy miasteczka w różnym stopniu rozkładają się na wszystkich ćwiartkach układu, choć jak się zdaje, większość w różnym stopniu pragnie zmian, ale ostatecznie akceptuje swoje życie (X, Y).
Paterson wydawało mi się miastem przegranych szans, gdzie amerykański sen kończy się na karierze pucybuta (albo kierowcy autobusu), bo milionerem można zostać… ale gdzieś indziej. Kto nie chciałby się wyrwać z takiego miejsca? Dlaczego ktoś miałby umierać razem ze swoimi marzeniami? Takie pytania zadawałem sobie na początku. A potem przypomniałem sobie, że smutek, spełnienie, akceptacja losu i chęć jego zmiany to zagadnienia bardziej skomplikowane, niż może się wydawać przy pierwszym obejrzeniu. To znaczy: na pierwszy rzut oka. Tak w filmie, jak w życiu.
Adam Zyskowski
Lubisz ten tekst? Skomentuj i podaj dalej 🙂